To miasto jest jak kobieta, która tylko czeka, aby ją przelecieć
Tytuł mojej recenzji doskonale obrazuje mentalność bohatera filmu, który właśnie przedstawiam – filmu prawdziwie wyjątkowego, ponieważ nie odniósł sukcesu kasowego, w czasie gdy ujrzał światło
Tytuł mojej recenzji doskonale obrazuje mentalność bohatera filmu, który właśnie przedstawiam – filmu prawdziwie wyjątkowego, ponieważ nie odniósł sukcesu kasowego, w czasie gdy ujrzał światło dzienne, dziś jednak dzieło (tak jest – dzieło) Briana de Palmy urosło wręcz do miana legendy, filmu kultowego, który jak żaden inny obrazuje nam środowisko grup handlarzy narkotykowych Miami lat 80-tych, czyli czasów największego rozkwitu kokainowego imperium. Parę słów o fabule filmu. Jest rok 1980 – Fidel Castro wypuszcza z więzień na Kubie kryminalistów i wysyła ich wraz z resztą kubańskich uchodźców do USA – na Florydę dokładnie. Jak sam później się chwalił: "Spuścił wodę z kubańskich toalet wprost do Ameryki". W ten oto sposób Antonio Montana trafia do raju na ziemi – do Miami. Na razie tylko do obozu dla uchodźców, ale taki obrotny człowiek jak Tony szybko znajdzie wyjście z tej sytuacji, nieprawdaż? Cóż z tego, że ktoś wyląduje za to z kosą w brzuchu? Mówią, że cel uświęca środki, a trzeba Wam wiedzieć, że nasz bohater cel ma bardzo ambitny. Bo jak inaczej nazwać chęć bycia narkotykowym królem, "Panem Świata"? Kokaina, krew, rzucanie mięsem - tak, w tym filmie tego nie brakuje, ale przecież jak mówią: "Aby powstał naród, potrzeba zarówno świętych, jak i grzeszników". Droga do wielkości Tony’ego jest długa i gęsto usłana trupami wrogów, jak i przyjaciół i prowadzi do efektownego finału całej historii. Przyznam się uczciwie – "Człowiek z blizną" należy do czołówki moich ulubionych filmów, stąd pewnie dla niektórych moja ocena może wydać się nieco przesadzona, ale jakby to powiedział Tony: "Wsadź sobie głowę w tyłek… i zobacz czy pasuje". Tak, dialogi to bardzo mocna strona filmu, przez co bohaterowie są bardzo autentyczni, a historia wiarygodna. Jeżeli już jesteśmy przy dialogach – aktorstwo… znakomite. Al Pacino - jak sam mówił – zagrał tutaj najlepiej w swojej karierze i trudno się z tym nie zgodzić. Jest prawdziwym zbirem, który nie waha się pociągać za spust i rzucać kolejnymi "fuckami". Jest cwaniaczkiem i kryminalistą, który "nawet gdy kłamie, mówi prawdę" – taki jest właśnie Tony Montana w wykonaniu Ala Pacino. Bardzo brakuje mi w dzisiejszym kinie aktorów, którzy SĄ postaciami, które grają. Tutaj tego "towaru" dostaniemy pod dostatkiem. Cała reszta obsady jak Steven Bauer (Manny Ray – przyjaciel Tony’ego), Michelle Pfeiffer (Elvira – żona Tony’ego) oraz Robert Loggia (jej były...) i inni, również spisuje się bardzo dobrze, choć trzeba przyznać, że pierwsze skrzypce gra tutaj postać tytułowa. Doskonały scenariusz sprawia, że akcja rozwija się należycie, a film nie nudzi ani trochę – mocne kino i solidna, męska jazda – do jakiej przyzwyczaił widzów De Palma, a jazdę tę umila nam idealnie dobrana doń muzyka – soundtrack do filmu stworzył Giorgio Moroder przy pomocy różnych wykonawców piosenek w nim zawartych. Utwory takie jak "Push It to the Limit" czy "She’s on Fire" zapadają w pamięć na długo po seansie – idealnie budują klimat filmu, którego akcja rozgrywa się w sielskich latach 80-tych w raju na ziemi. Film De Palmy ma swój wyjątkowy styl. To jeden z tych obrazów, o których można opowiadać długo i oglądać niejednokrotnie. To czołówka filmów gangsterskich (teksty Montany w stylu "Say hello to my little friend", gdy mówi o swoim ukochanym M16 z granatnikiem w finałowej scenie). Dla mnie "Człowiek z blizną" to czołówka filmów w ogóle, dlatego mam nadzieję, że film Wam się spodoba, a moja recenzja zachęci tych, którzy jeszcze nie mieli przyjemności spędzić z nim paru (-dziesięciu) godzin. Tak więc drogi Filmwebowiczu – "get the yeyo" (czyt. Pilot od TV) i zapraszamy do Miami.